Gdyby powstał instytut czyszczący pamięć - czy zapomnienie czegoś, co nas kształtuje, byłoby dobrym pomysłem? Jakie byłoby życie, gdybyśmy nie pamiętali czegoś, co pamiętają inni? Nie wspominając już o powikłaniach i skutkach ubocznych takiego zabiegu... Może historia Aarona będzie trafnym kierunkowskazem i skłoni nas do refleksji?

Podczas jednej z zabaw Aaron poznaje Thomasa. Zaczyna spędzać z nim coraz więcej czasu, poświęcając Genevieve i przyjaciół z dzieciństwa. Nowa, piękna przyjaźń pobudza w głównym bohaterze dziwne uczucia, które nigdy nie powinny się pojawić. Tracąc panowanie nad sobą i ciągiem swojego losu, Aaron pragnie zgłosić się do Instytutu Leteo, który specjalizuje się w czyszczeniu pamięci z niechcianych wspomnień, by zapomnieć o tym, kim jest.
"Tęsknię za czasami, gdy w pełni wykorzystywaliśmy letnie noce i ignorowaliśmy godzinę policyjną, leżeliśmy wtedy na czarnej macie koło drabinek i rozmawialiśmy o dziewczynach i przyszłości, która nas przerastała - chociaż zawsze wydawało się, że może być w porządku, jeśli tylko utknęlibyśmy w niej razem."
Czy wyjdę na potwora, jeśli powiem, że ta książka mnie nie poruszyła? Cóż, może nie do końca, ale od początku...
Przez połowę książki czytałam o grupce chłopaków, którzy biegają po ulicach i bawią się w chowanego, a zarazem 'bzykają' laski po kątach i sprzedają zioło. E...? Co? Wyglądało to trochę tak, jakby autor opowiadał o tym, jak nastolatkowie w wieku Aarona powinni się zachowywać, a jak zachowują się naprawdę.

Jednak nawet ta dwójka nie potrafiła zrekompensować całej reszty i po tylu zachwytach - zawiodłam się na tej książce. Były momenty, które chwyciły mnie za serce i zaparły dech w piersiach, zastanawiałam się "jak tak można?", "dlaczego?", ale cała reszta była dla mnie nijaka...
Książka składa się z czterech części: pierwszej, drugiej, zerowej i czwartej. Dopiero zerowa część sprawiła u mnie wielki mindfuck i musiałam przez chwilę zastanowić się, o czym w ogóle czytam. W tym momencie autor mnie zaskoczył. Złapał od tyłu i krzyknął "akuku!". Tego się nie spodziewałam. Ten fragment podniósł moją ocenę wobec tej historii.
Jeśli chodzi o stronę estetyczną: zostawiłabym tu oryginalny tytuł, bez dodawania polskiego odpowiednika, ale to tylko mały szczegół. Okładka jest piękna i przyciąga uwagę, jak i całe wydanie - każda strona jest ciekawie ozdobiona.
Myślę, że warto sięgnąć po "Raczej szczęśliwy niż nie", ale nie jest to książka, do której bym wróciła.
-------------------------------------------------------------------------------------
Dziwnie z tym tytułem, jednocześnie w dwóch językach. Autor chyba nie bardzo się wczuł i nie potrafił sobie przypomnieć, co robią nastolatkowie, skoro w ich zachowaniu taka rozbieżność była.
OdpowiedzUsuńO tak 😑
UsuńŚwietna recenzja! Ja właśnie czytam tę książkę :)
OdpowiedzUsuńPozdrawim, Ania z bloga Lahey Recenzuje
Dzięki! Czekam na Twoją opinię :)
Usuń